fbpx

Autorka historii:

Agata Sliwowski

Bycie Superwoman to kwestia decyzji

Zaloguj się, aby oddać głos na tę historię

Urodziłam się w 1973 roku. Nie jestem pokoleniem Z, nie mam nic wspólnego z Millenials, ale jestem pokoleniem, które po raz pierwszy zaczęło widzieć i rozumieć, że można żyć inaczej. Są w moimi życiu etapy, które pełnią rolę kamieni milowych. Do 33-go roku życia żyłam jak zahipnotyzowana, moją rolą życiową był „pleaser”. Spełniałam życzenia i oczekiwania wszystkich wokół. Sama nie za wiele istniałam, bo wydawało mi się, że nie jestem ważna, że ważni są inni. To im próbowałam służyć, to im chciałam się przypodobać. W domu był alkohol, ale nie z poziomu patologii, więc taki jakby trochę trudniejszy do zidentyfikowania. Byliśmy rodzinną inteligencką w końcu (sarkazm). Prawie 50 lat później dotarło do mnie, że jestem książkowym przykładem osoby współuzależnionej, która pełni rolę opiekuna tych, którzy realnie pomocy potrzebują, ale nie chcą jej przyjąć. Nie bo nie.

Kiedy byłam młoda, rodzice wymarzyli sobie dla mnie przyszłość. A ja byłam posłuszna, bo tego oczekiwano od dziewczynek w tamtych czasach. Zostałam więc sędzią karnym. Przez ponad 5 lat tkwiłam w tym zawodzie wbita jak kołek. I tutaj pojawił się pierwszy znaczący moment. W 2006 roku zrzekłam się zawodu i wyjechałam do USA. Po wariacku, ale to chyba był instynkt samozachowawczy. Moment, w którym porzuciłam sąd był uwalniający. Był to pierwszy moment w moim życiu, w którym dałam sobie prawo do zaistnienia. Jeszcze nie do bycia sobą, bo kim ja wtedy byłam, tego nie wiedziałam. Grunt, że się wybudziłam ze stuletniego snu, w który wprowadziło mnie ukłucie wrzeciona poprzedniej epoki. W Stanach uczyłam się życia. Dosłownie i w przenośni. Z dobrym angielskim i certyfikatem z NYU radziłam sobie zawodowo. W życiu osobistym miałam Wesa, który był podmuchem wiatru wiejącym w moje rozpostarte skrzydła. Ale przyszedł rok 2008. Wes stracił pracę i wchłonął go meta-world. Żeby nas ratować, wymyśliłam wyjazd do Kalifornii. Zrobiło się życiowo naprawdę fajnie i wtedy dostałam diagnozę: rak piersi.

Diagnoza zatrzymała mój świat. Ziemia przestała się dla mnie kręcić dookoła słońca. Ale tylko na chwilę. Amerykański system wziął mnie w takie obroty, że nie miałam czasu myśleć o raku. Operacje, badania, testy, chemia, operacje, badania, testy. W półtora roku załatwili wszystko. Z kobiety w kwiecie wieku zostałam Frankiem Malinowskim bez biustu i jajników. Wprawdzie zrekonstruowali mi piersi tworząc sylikonową dolinę na mojej pooranej skalpelami klatce piersiowej, ale menopauzy już cofnąć nie dali rady.

Jednak nie o samą chorobę tu chodzi, bo co do niej, to pomimo tego, że miałam bardzo rzadki okaz raka, to w głębi duszy wiedziałam, że w naszej rodzinie na raka się nie umiera. I ja nie zamierzałam umierać. Miałam słabe momenty, nie przeczę, ale głównie wtedy, kiedy mi lekarz próbował przypomnieć, że mam podobno jakąś śmiertelną chorobę. Nie dawałam sobie przyzwolenia na takie myślenie (chociaż nie zaprzeczałam też, że rak mi się przytrafił) i oburzało mnie to, że medyk nie potrafił tego pojąć. W ogóle, to jaki obraz raka tworzy się w świadomości społeczeństwa jest nie do przyjęcia. Cała ta „wiedza” na temat raka jaką serwują nam media i lekarze, to knock-out dla pacjenta, który dostaje diagnozę „rak”. I to jest nie fair.

Mi rak uratował życie. Potraktowałam go jako alarm, pobudkę, tzw. wake-up call, a skoro tak to musiałam wyłuskać z niego znaczenie. Nawet jeśli miałbym krótko żyć. Musiałam nadać chorobie sens. To było w 2013 roku. Moje życie nieustannie się od tego czasu zmienia. Potraktowałam raka jako powód do zrobienia pełnego remanentu, przemeblowania całej głowy, zmiany przekonań, nawyków, tożsamości. Moja przemiana ciągle trwa, ale jestem na drodze, na której nie tylko wreszcie widzę siebie, ale też, a może, przede wszystkim, pozwalam sobie istnieć. Ktoś powie, że to niewiele, ale dla mnie to sprawa życia i śmierci.

Nie jestem businesswoman, która mogłaby tutaj opowiedzieć o swoim zawodowym sukcesie. Ale jestem Superwoman, która ogarnęła raka o nieciekawych prognozach. Carcinosarcoma (naukowa nazwa mojej tumorzycy z piekła rodem) stała się zalążkiem mojej super mocy. Jestem lata świetlne do przodu w tym kim jestem. Coraz bardziej zdefiniowana, coraz bliższa swojej prawdy, a teraz, także gotowa budować na moich doświadczeniach swego rodzaju imperium mocy i transformacji dla kobiet, które dostały diagnozę: rak. Jako life coach z własnym doświadczeniem, wiem, bo nie raz to widziałam u moich coachingowych klientek, że moja moc jest transferowalna. Wiem też, że moja historia radzenia sobie z chorobą sprowadza się przede wszystkim do decyzji. To jest tak szalenie istotne. Wiedzieć, że to my decydujemy o sposobie w jaki chorujemy! Nie lekarz, nie medialna dezinformacja, lecz w pierwszej kolejności, my same. To co idzie w ślad za, to sprawa wtórna, choć całkiem niezbędna do tego by przejść z miejsca, w którym definiuje nas rak do miejsca, w którym to my definiujemy siebie, a przez to nasze życie. Ja to wiem. Ja znam proces. I dzielę się tą moją wiedzą z każdą kobietą, która się do mnie zwróci. Bycie coachem, mentorem, dla sióstr Amazonek, to niezwykły jest przywilej. Nic nie daje mi takiego poczucia spełnienia jak moment, w którym widzę, dziejącą się na moich oczach przemianę. Słowa tego nie oddadzą, bo to co obserwuję, dzieje się w duszy drugiego człowieka. Jest to moment, w którym tenże człowiek postanawia zaufać sobie. W takim momencie, w tej jednej chwili, łączy się on (ona) ze źródłem mocy. Wtedy dzieje się shift. Na horyzoncie pojawia się życie.

Cóż. Taka jest moja historia, częściowo spisana w rakowym memoire zatytułowanym: „Wiśnie na Torcie”. Moja Kalifornijska Rak Story. Ale nie wiem, czy jest jeszcze dostępna w sprzedaży, bo to była self-publikacja połączona z nieporadnym marketingiem.

Zaloguj się, aby oddać głos na tę historię

4 komentarze. Zostaw komentarz

  • Avatar
    joanna.rosales
    13 lutego 2023 20:00

    Głosuję! Agatko, jesteś inspiracą i zrodłem nadzieji.

    Odpowiedz
  • Avatar
    ania.wiktorowska
    12 lutego 2023 11:48

    Kochana Agatko!
    Podziwiam Cię od zawsze, mam nadzieję, że o tym wiesz. Podziwiam twoją odwagę, twój spokój, decyzyjność i proaktywną postawę wobec życia – życia dla siebie, nie dla innych. Tak potrafią tylko Superłómenki😊
    Chociażbym przeczytała setki poradników o życiu, to i tak mądrość życiowa mojej Mamy, rozmowy z nią a także obserwacja Twojego życia i inspirowanie się Tobą, zawsze będą najlepszym dla mnie Drogowskazem.
    Życzę Ci oczywiście wygranej w tym konkursie ale pamiętaj, że w sercach wielu Kobiet, jesteś Super od zawsze!!!
    Przytoolam❤

    Odpowiedz
  • Avatar
    artur.kisiel
    12 lutego 2023 03:06

    Zauważyłem analogie, moment przełomowy nastąpił u mnie po przebytym udarze mózgu, tuż przed zdarzeniem prowadziłem bardzo intensywne życie zawodowe jak i towarzyskie. Po udarze zmieniło mi się radykalnie wszytko, styl życia, otoczenie zawodowe, towarzyskie i kompletnie zmiana postrzegania celów.
    Życie jest na pierwszym miejscu i jego jakość jest teraz najważniejsze.

    Odpowiedz
  • Avatar
    malgorzata.bulinska
    11 lutego 2023 19:53

    Głosuję na historię Agaty , moja była niby o tym samym ale jakże inna , inny system nas dzieli a choroba łączy .

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.