fbpx
UFAŁAM ZBYT MOCNO
TOKSYCZNY MĄŻ UTWIERDZIŁ MNIE W POCZUCIU WŁASNEJ BEZNADZIEJNOŚCI

MYŚLAŁAM, ŻE JUŻ ZAWSZE BĘDĘ CZUŁA TYLKO SMUTEK

Moja historia rozpoczyna się na początku 2016 roku, kiedy postanowiłam porzucić bezpieczną pracę na etacie i zająć się realizacją marzeń – przejściem na pracę zdalną, budowaniem własnej firmy, założeniem rodziny. Czułam, że to będzie mój rok – kilka lat doświadczenia w pracy dietetyka i wykładowcy, ciekawe współprace, stabilność finansowa. Jak wspominam tamte chwile z perspektywy czasu, wiem że żyłam w bajce. Niestety, nie trwała długo, a przerodziła się w koszmar.

NASZE MALEŃSTWO

Byliśmy szczęśliwymi rodzicami całe 10 dni. Tyle czasu upłynęło od chwili, kiedy lekarz w prywatnej klinice potwierdził, że z ciążą wszystko w porządku, a momentem, kiedy ją straciliśmy. Niektórzy powiedzieliby – cóż, zlepek komórek, płód – ale dla nas… To było nasze dziecko, nasza przyszłość. To mnie kompletne złamało, rzuciło wielki cień na wszystko, co do tej pory robiłam i o co się starałam. Praca zdalna? Po co, skoro dom wydaje się taki pusty. Własna firma? Dla kogo mam w niej pracować?

KOLEJNA CIĄŻA

Zaszłam w następną ciążę, ale byłam tak zrezygnowana, że nawet nikomu o niej nie powiedziałam. Partner dowiedział się, gdy kiedyś przypadkiem zobaczył, że nie śpię, tylko płaczę – wtedy wypaliłam mu: „Hurra, znowu spodziewam się dziecka!”. Nie było w tym żadnej radości, tylko strach, że znowu będziemy musieli przez to przechodzić.

Było co raz gorzej. Krwiaki macicy większe od dziecka. Nie plamienia, a krwotoki, które za każdym razem wywoływały u mnie opętańcze krzyki i rozpacz. Leki. Leżenie. Powolny rozkład firmy, kolejne sypiące się projekty. Mój wymarzony rok zakończyłam w zagrożonej ciąży, z przychodem rzędu 500zł miesięcznie, słaba od przymusowego leżenia, załamana straconymi możliwościami, przerażona każdym kolejnym dniem. Nasza córka rosła i rozwijała się zdrowo, co było moją jedyną nadzieją na lepsze jutro.

Potem nadszedł kolejny cios. Szpital, wstrzymywanie porodu, sterydy na rozwój płuc, może się uda, może dociągnę. Udało się! Po czterech dodatkowych tygodniach leżenia – na świat przyszła nasza ukochana córeczka. Tak bardzo chciałam wrócić z nią do domu i zacząć w końcu żyć.

DALSZE KOMPLIKACJE

Córka po nieco ponad dobie zaczęła mieć problemy z oddychaniem. Jej mała, śliczna twarzyczka w ciągu kilku sekund zszarzała, a ona zapadła w coś na kształt letargu – lekarze z oddziału obserwacyjnego uspokajali nas, że tak może się zdarzać. Mówili, że to wcześniak, sugerowali, że może źle karmię albo źle trzymam. Wyszarpywali ją wtedy ode mnie, cucili, saturacja wzrastała, wszystko wracało do normy… jednak na krótko. Miała zaledwie dwa dni, gdy takie sytuacje zaczęły powtarzać się kilkukrotnie w ciągu godziny. Kolejny szok, kolejna panika, a w tym wszystkim najgorsze – OIOM i brak diagnozy!

DIAGNOZA

Nadeszła kilka dni później, a ja mogę powiedzieć, że były to najgorsze dni mojego życia. Zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, bakteria krwotoczna, lekooporna, padaczka… i ULGA, że w końcu wiem, co dolega mojemu dziecku! Kolejne cztery tygodnie w szpitalu nie należały do łatwych, ale każdy z nich przynosił dobre wiadomości. Cały czas balansowałam pomiędzy euforią, że wszystko idzie ku dobremu, a załamaniem, bo tak bardzo chciałam dać córce wszystko, co najlepsze, a nie mogłam nawet zabrać jej do domu.

Ciężko było dogadać się z parterem po ośmiu tygodniach nieobecności, odnaleźć w nowej sytuacji, wyrobić własne matczyne nawyki, bo przecież na OIOM-ie wszystko jest na akord. Jednak to było NIC, w porównaniu z poprzednimi przeżyciami, które wraz z tym, jak nasza córka rosła, oddalały się co raz bardziej i bardziej, aż w końcu oboje uwierzyliśmy w to, że może być jeszcze pięknie.

SIOSTRZYCZKA

Kolejną ciążę przyjęliśmy jak nagrodę. Druga córeczka, mała różnica wieku, imię wybrane od dawna. Wszystko wzorcowo, tylko te leki, ale to przecież wyłącznie na wszelki wypadek. Nie ma co się przejmować! Staraliśmy się zaklinać rzeczywistość. Jednak historia postanowiła się powtórzyć. Znów leżenie, utrudnione o tyle, że w domu małe dziecko. Partner stał się więc i matką, i ojcem naraz, karmił, przewijał, usypiał, woził do dziadków dla rozrywki. Moim zadaniem było tylko jedno – leżeć i urodzić! Zrobilibyśmy wszystko dla naszych córek.

Do porodu szłam z całą rodziną. W głowie miałam nie strach przed bólem, a wyłącznie jedną myśl – zaraz spełnią się wszystkie moje marzenia. Zaraz będę trzymać naszą drugą córeczkę w ramionach, teraz już wszystko będzie dobrze.

W ciągu czterech minut rozegrał się dramat. Komplikacje, szybkie cięcie, kwadrans reanimacji. Nie chce mi się tego nawet opisywać. Wybudziłam się z narkozy i chwilę później zdałam sobie sprawę, że nasza córka może nie chodzić, nie widzieć, nie słyszeć – innego scenariusza nie brałam wtedy nawet pod uwagę.

ŻEGNAJ CÓRECZKO

Następnego dnia partner pytał mnie z płaczem, czy ma się zgodzić na brak ponownego ratowania życia, w ogóle nie widziałam, o co mu chodzi. Nie byłam w stanie zrozumieć, do momentu aż ją zobaczyłam… Podjęcie tej decyzji nie było trudne. Najtrudniejsze było patrzenie na to małe, biedne ciałko, które kiedyś było naszą córką. Jej śmierć spowodowała, że stało się ze mną coś takiego, co ciężko nawet wyjaśnić. Zdałam sobie sprawę, że już nie czuję strachu. Nic nie czuję. Takie nic podobne do tej śmierci, która ją spotkała. Nie wiem, czy to była depresja, bo nigdy się nie zdiagnozowałam, ale po prostu czułam jakby sama chyba umarła. Na początku dużo płakałam. Łzy leciały mi, a ja nie mogłam nic z nimi zrobić. Trzy miesiące później nie miałam już nawet łez, więc po prostu tak siedziałam. Skórę na twarzy miałam cienką jak pergamin i podobną w dotyku. Odkryłam też, że powiedzenie „doliny łez”, to nie jest tylko taki literacki opis – one naprawdę potrafią wyżłobić się pod oczami.

ŻAL, ZŁOŚĆ, NIENAWIŚĆ

Minęły następne trzy miesiące i nastąpił wybuch emocji. Złości, żalu, nienawiści do siebie i świata. Rodzina i znajomi już nie chcieli ze mną o tym rozmawiać, a ja dopiero wtedy w ogóle zaczęłam cokolwiek czuć. Czułam się bardzo źle. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, wszystko robiłam jak automat. Pracowałam jak automat, zajmowałam się dzieckiem jak automat. Moim jedynym celem stało się – dotrwać do wieczora i pójść spać albo chociaż poleżeć i poudawać, że śpię.

Pewnego dnia upadłam w autobusie. Chciałam wysiąść na swoim przystanku, ale zamiast tego spłynęłam po siedzeniu. Jakie to szczęście, że nie było ze mną córeczki! Miałam tragiczne wyniki badań, tak złe, że trafiłam do szpitala z dnia na dzień. Przełom tarczycowy. Graves-Basedow. Przeciwciał przeciwko tarczycy tak dużo, że nie można oznaczyć dokładnej ilości. Największą ironią jest to, że są to jedyne przeciwciała, które potrafią przechodzić przez łożysko i są bezwzględnym przeciwwskazaniem do ciąży. Pufff! Ten malutki głosik z tyłu głowy, mówiący: „Może jeszcze kiedyś się uda, może jeszcze nie wszystko stracone” – właśnie zamilkł.

CO JA ROBIĘ?

Informacja o Przełomie tarczycowym wbrew pozorom, pozwoliła mi się opamiętać. Była jak kubeł zimnej wody. Pierwszy od bardzo dawna potrafiłam stanąć z boku i przyjrzeć się – co ja właściwie robię? Zapragnęłam o siebie zawalczyć i nie być już pustą skorupą, ale to nie było wcale takie proste. Pomyślałam sobie, hej, przecież jestem tym coachem, nie? Przecież mam dla kogo żyć! Nie dla rodziny, dziecka, partnera, a przede wszystkim – dla SIEBIE!!!

Powoli, bardzo, bardzo powoli – zaczęłam prostować wszystkie popsute wątki swojego życia. Ostatni rok, był dla mnie przede wszystkim rokiem wybaczania – sobie i światu. Ciężko pracowałam – wyszukiwałam co raz to nowe techniki pracy nad skrzywdzonym umysłem, zaczęłam szanować swoje ciało i zdrowie, wzięłam udział w kilku seriach warsztatów dla rodziców po stracie.

ZMIANA MYŚLENIA

Pewnego dnia, który niby niczym szczególnym nie różnił się od innych podobnych dni obudziłam się i poczułam, że jestem szczęśliwa! Myślałam, że już nigdy nie będę się tak czuć. Zaczęłam podejmować wyzwania. Dostałam się do programu akceleracyjnego dla firm, biorę udział w rekrutacji na studia. Znalazłam nawet kancelarię, do której zwrócę się po pomoc w sprawie moich okołoporodowych historii. Nie po to, aby szukać winnych, a po to, by ostatecznie odzyskać SPOKÓJ i zamknąć ten rozdział. W końcu, po tylu latach – żyję w teraźniejszości. Jestem pogodzona z przeszłością, która mnie ukształtowała, a jednocześnie z radością czekam na przyszłość. Nie rozpamiętuję, nie rozdrapuję ran, nie zastanawiam się już: „Co by było, gdyby…”.

Zdarzają mi się gorsze dni, ale nigdy nie czułam się tak silna. Jestem gotowa, żeby stawić przyszłości czoła. Każda z nas zasługuje na to, aby o siebie zawalczyć. Nie wierzysz, że jeszcze kiedykolwiek zobaczysz Słońce, ale ono tam jest i tylko czeka, aby Cię opromienić. Pewnie jeszcze nie raz poczuję tę znajomą pustkę, ale nie dam się jej pochłonąć. Potraktuję ją jak niechcianego gościa, którego szybko wyrzuca się za drzwi. Pamiętaj każda z nas może być super bohaterką swojego życia i uratować swój świat.

Puenta psychologa Anny Preis

W życiu rodzica to chyba najgorsza z możliwych rzeczy – śmierć dziecka. Śmierć, która niezwykle doświadcza i pozostawia w sercu długo gojące się rany. Takich ran doświadczyła bohaterka Magdalena, która aż dwa razy musiała przeżywać to okropne wydarzenie, którego nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. Poronienie, później zagrożona ciąża, poród i problemy zdrowotne przedwcześnie urodzonej córeczki, kolejna ciąża, poród i kolejny „dramat, który rozegrał się w ciągu czterech minut” pozbawiając Magdalenę życia drugiej córeczki. Aniołkowi rodzice bardzo mocno odczuwają żal i pustkę po stracie dziecka. W przypadku Magdaleny kumulacja tragedii była o wiele większa, co niezwykle mocno odcisnęło się na jej psychice, prowadząc do załamania i depresji, z którymmi Magdalena zmagała się przez wiele miesięcy. Pamiętać należy, że ciało i umysł są ze sobą nierozerwalnie złączone, stąd też problemy psychiczne niewątpliwie przyczyniły się do problemów zdrowotnych. Szczęście w nieszczęściu, że dzięki tym ostatnim Magdalena trafiła do szpitala, a otrzymana diagnoza stała się punktem zwrotnym w wychodzeniu z depresji i walce o siebie i swoje szczęście. Magdalena jest niezwykle silną kobietą, gdyż pokonała depresję, pogodziła się z przeszłością i dziś patrzy z nadzieją w przyszłość. Niech jej historia będzie znakiem, że nawet najgorsze tragedie życiowe, choć niewątpliwie pozostawiają blizny, nie przekreślają naszego szczęścia. Warto zamknąć za sobą przeszłość i zacząć na nowo żyć.

2 komentarze. Zostaw komentarz

  • Ta historia jest wspaniała. Niezwykła kobieta pokazuje i uświadamia wszystkich że też może być szczęśliwa. Coś wspaniałego!

    Odpowiedz
    • Historia bardzo wzruszająca, ale tylko my kobiety potrafimy się podnieść i iść dalej. Wiem coś o tym i gratuluję tego najtrudniejszego kroku w przód.

      Odpowiedz

Skomentuj Katarzyna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.