fbpx

Autorka historii:

Daria

Toksyczna relacja zabija Cię powoli

Zaloguj się, aby oddać głos na tę historię

Zaczęło się 3 lata temu – potężnym pragnieniem. 

Życia i śmierci jednocześnie. To wtedy podjęłam najtrudniejszą i najpiękniejszą decyzję w moim życiu. Dziś gdy patrzę na tamten czas, chyba kierował mną jakiś instynkt przetrwania, bo byłam na skraju.

Toksyczna relacja, która zabija Cię powoli, latami.

Z pozoru cudowne małżeństwo, malutkie dziecko, oboje pracują na etatach w dobrych firmach, dwa auta, mieszkanie w kredycie, klasyka gatunku. Ale w czterech ścianach rozgrywa się cichy horror, którego nikt nie widział, którego nikt nie słyszał, nawet ja sama. Jedyne co miałam to przeczucie, że nie tak powinno wyglądać moje życie.

Nie pił, nie palił, nie wyzywał, nie krzyczał, nie chodził z kumplami po knajpach – „czego Ty głupia idiotko chcesz” – pytałam sama siebie za każdym razem jak pojawiało się to otępiające uczucie. Czułam się jak w karuzeli emocji, raz wznoszona byłam na piedestał, a później czułam jak strącił mnie w dół. Im wyżej zostałam postawiona, tym bardziej bolał upadek. Wariowałam, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, przecież zawsze ze stoickim spokojem powtarzał „ale o co Ci chodzi? Ja nie widzę problemu. Histeryzujesz”.

Raz bajka, raz piekło. 

Czułam, że coś jest nie tak, czułam, że nie tak wygląda miłość. Dom. Z dnia na dzień było coraz gorzej, coraz gorzej, coraz gorzej. Aż pewnego grudniowego wieczoru gdy wracałam z córką do domu, jadąc autostradą zastanawiałam się czy nie rozpiąć pasów sobie i dziecku i czy nie zamknąć licznika na drzewie. Przecież jechałam prawie dwudziestoletnim autem, nie miałybyśmy z córką szans.

Nie miałam sił do niego wracać. Na terapii małżeńskiej padła diagnoza „zaburzenia osobowości narcystycznej”. Usłyszałam również „ja nie wierzę, że Pan się zmieni, tylko 1% chce się zmienić”. Im bardziej poznawałam temat tym bardziej sądziłam, że nauczę męża miłości. Im bardziej chciałam nauczyć go miłości, tym bardziej sama umierałam.

Nie miałam sił by żyć.

Przyszła pandemia. Zamknęli nas w domu, dla mnie to był koszmar. Jako policjant musiał jeździć do pracy, byłam sama w domu z dzieckiem. Wychodzenie do biura dawało mi ukojenie, teraz nie miałam nawet tego. Myślałam by odejść, ale brakowało mi sił. Mąż policjant – przecież zagroził że zabierze mi dziecko, że to jemu uwierzą w sądzie, nie mi. Bałam się. Bałam się za każdym razem gdy wychodził z Nią na spacer, panicznie bałam się, że nie wrócą.

Miałam 28 lat i praktycznie nie uprawiałam seksu. Widziałam, że go nie podniecam, że nie patrzy na mnie z pożądaniem, nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz się przytulaliśmy czy całowaliśmy. Ale przecież on cały czas powtarzał, że nie ma problemu, że to ja robię problem, że histeryzuję, że przesadzam. Gdy prosiłam o wsparcie, to jego sprawy były ważniejsze. Wizyta u mamy była ważniejsza niż czas z córką i żoną. Uciekał. Byłam sama. Tak bardzo pragnęłam utrzymać małżeństwo, bo co ludzie powiedzą. Przecież przed Bogiem przysięgaliśmy.

Rodzina rozwodu mi nie wybaczy. Przecież to porażka.

„oh, gdyby tylko mnie zdradził lub uderzył, wiedziałabym, że to złe, wtedy miałabym powód by odejść”. Ale on nie uderzył, nie zdradził. Nie miał problemu. Widziałam ten pusty wzrok, widziałam jak zanika, jak zamiast oczy robi się otchłań. Znałam ten moment. Przecież nic mi nie robi, a ja patrzę na niego i drżę z przerażenia. Po raz kolejny zamykam się ze strachu w łazience, nie rozumiejąc co się ze mną dzieje. Duszę się próbując złapać oddech. Łapczywie próbuję oddychać, im bardziej próbuję tym bardziej gardło robi się niebezpiecznie wąskie.

Wracam myślami do seksu, jestem młoda, marzy mi się kochać z mężem, czuć się pożądaną, kochaną. A ja nie czuję nic – on patrzy na mnie, ale nie widzi. On mówi, że kocha, ale nie kocha. Patrzę w lustro i widzę obleśną dziewczynę, która nie podnieca męża. Czuję się jak to w kolorze brązu co spuszcza się w toalecie. Może to przez to, że przytyłam w ciąży, zastanawiam się. Ok do porodu szłam z wagą 91 kg, ale teraz ważę 51kg, ale on nadal mnie nie dotyka. Może powinnam schudnąć jeszcze bardziej? W końcu nie powiedział mi, ze dobrze wyglądam, może zwyczajnie mu się nie podobam. Nie mogę patrzeć na to co widzę w lustrze. Nienawidzę tej kobiety, która płacze codziennie, która nie wzbudza w mężu żadnych emocji, która czuje jakby traciła zmysły. Czuje, że coś się dzieje, że to co ją dotyka jest złe, że to nie tak powinno wyglądać. Czuje, ale nie rozumie.

Mam wrażenie, że jestem wariatką.. Może to mnie powinni zamknąć do psychiatryka? Na to wygląda. Jest ze mną coraz gorzej.

Pamiętny wieczór. Luty 2020, słyszę w trakcie kłótni, mówi że chodził na terapię dla świętego spokoju i nie widzi powodu dla którego miałby się zmieniać. W tym momencie w mojej głowie gaśnie światło. Jakby je ktoś pstryczkiem wyłączył.

W tym momencie wiem, że to koniec mojego małżeństwa. Nie mam sił by walczyć, zrobiłam co mogłam, poddaję się.

I w tym momencie zaczyna się najtrudniejsza droga którą pokonałam i najpiękniejszy początek. Wtedy chciałam przeżyć, dziś jestem w miejscu o którym wtedy nawet nie miałam czelności pomarzyć.

Walka z myślami, że córka będzie wychowywać się w rozbitej rodzinie. 

Jak poradzę sobie sama finansowo. Niby zawsze pracowała, ale nigdy tych pieniędzy nie miałam. Trzymał je on, wyliczał. Spowiadałam się nawet z tego, że kupiłam w ciąży nową bieliznę, bo poprzednia jest za mała. Tłumaczyłam się z bodziaków kupionych dla córeczki. Myślałam jak sobie poradzę, przecież zawsze powtarzał, że bez niego nie dam rady, że jego praca jest ważniejsza niż moja. Ale najgorsza myśl, a co jeżeli naprawdę odbierze mi córkę?! Ta myśl mnie paraliżowała. Ale decyzja była podjęta. Wtedy zaczęła się moja droga. Bo widzisz kochana jak podejmujesz decyzje i jesteś przekonana o jej słuszności, to los zrobi wszystko żeby Ci pomóc.

Długo nie mogłam dojść do prawnika, przekładałam spotkania, bałam się. Wychowana w katolickiej rodzinie, musiałabym zacząć wszystko od nowa, od zera, a przecież tyle budowałam ten mój świat który nagle ma runąć? Musiałam.

Wtedy zaczęłam czytać książkę którą czytam zawsze w rocznicę.

Książkę która uratowała mi życie. 

Brian Tracy.

Jedna książka, trochę magii – myślałam.

Ale postanowiłam spróbować, mam naturę wojownika. Pomyślałam ok spróbuję, jeżeli się poddam to wtedy gdy pokażę – patrzcie, próbowałam, ale to nie działa. Czytałam książkę, rzetelnie i skrupulatnie robiąc KAŻDE zawarte w niej zadanie. Zeszyt chowałam, bałam się. Coś drgnęło, jakby nadzieja. Później pojawiła się kolejna szansa. Szkolenie za ponad 3 tys zl, ale czułam, że muszę. Tylko jak? Wspólne konto i kontrola wydatków. Jest karta kredytowa. Biorę! Bałam się jak cholera. Mam zacząć od nowa, a wydaję pieniądze. Coś w środku mówiło mi, że to konieczne.

W kolejnym kroku odważyłam się na rozdzielenie konta. Był zły, był wściekły, ale nic nie powiedział. Nie powiedział, ale jak spojrzał, znów zamknęłam się w łazience dusząc się ze strachu. Zastanawiałam się nie raz, co to takiego jest, że nic nie mówi, nie robi, nie bije, a paraliżuje. Czy tak powinna się czuć żona przy mężu? Czy mąż nie powinien dawać oparcia i bezpieczeństwa? Ja stąpałam po cienkiej linie, nad przepaścią, bez zabezpieczenia.

Szkolenie dużo namieszało w życiu. 

Ale przecież Brian Tracy pisał w książce, żeby inwestować część dochodu w rozwój wtedy z pewnością się to zwróci. Miałam tylko nadzieję, że przeżyję, że będę w stanie nie odebrać sobie życia. Przecież miałam dziecko, jak mnie nie będzie, z nią zrobią to samo co ze mną, muszę ją chronić. Dziś myślę, że to ona uratowała mnie. Walczyłam dla niej.

Wracając do szkolenia, uwierzyłam Tracy’emu że inwestycja się zwróci. Miałam tylko nadzieję, ślepą ufność. Ryzykowała, czułam, że muszę. Było tam sporo ludzi, spotkaliśmy się.

To był 5 czerwca 2020, rano wreszcie odważyłam się, podpisałam u prawnika pełnomocnictwo do prowadzenia sprawy rozwodowej. 

Przerażona, pojechałam na spotkanie. Nieco odżyłam przez 4 miesiące łykałam z książek wizję lepszego jutra i nadzieję, myślałam, że już nie jestem w strzępach, że przecież świetnie się już ogarnęłam. Tak mi się tylko wydawało. Ja na spotkaniu z ludźmi ze szkolenia, a za ścianą w restauracji obok mąż z córką. Jedna osoba zauważyła moja nerwowość, od słowa do słowa, trochę historii padło hasło „przemoc psychiczna, przemoc finansowa”. Oburzyłam się! Jestem zbyt inteligentną kobietą by wplątać się w coś takiego. Nie wierzysz mi, idź do specjalisty – usłyszałam. Poszłam do OPS w mojej rodzinnej miejscowości „opowiem Panu historię” – powiedziałam – „a Pan mi powie czy histeryzuję”. Po 2h płaczu do słuchawki dotarły do mnie hasła „przemoc psychiczna, przemoc finansowa, próba gwałtu”. Byłam w szoku, uznałam, że się pomylił. Pójdę do OPS w miejscowości gdzie aktualnie mieszkam. Potwierdzili. Nie chciałam niebieskiej karty. Nie mogłam. Przecież jak mogłabym założyć niebieską kartę policjantowi, strasznie by się na mnie wkurzył. Strasznie. Bałam się, nie mogłam tego zrobić.

Mąż wieść o rozwodzie przyjął dość.. nietypowo. Zmartwił się, że trzeba będzie podzielić się autami, że będę chciała irobota roombę zabrać.. Priorytety – pomyślałam. Powiedział, ze będzie walczyć, ale nie walczył.

31.08.2020 dzień w którym „straciłam” wszystko co miałam. 

Ostatni dzień w pracy, dostałam kwiaty, kubek „jestem boska nawet o 6 rano”, uwielbiałam tych ludzi, dawali ukojenie i radość. Wróciłam do rodziców. To był ostatni dzień gdy miałam, pracę, pieniądze, mieszkanie.

Nazajutrz 1 lipca 2020 roku nie miałam nic prócz nadziei. Mieszkałam u rodziców z córką, nie miałam pracy, 7 tys zadłużenia na karcie kredytowej (za szkolenie i prawnika), 3 tys na koncie ostatniej wypłaty i dwa przedszkola do opłacenia. Nie pracowałam dwa miesiące. Najczarniejsze dwa miesiące. Za to mnóstwo czasu spędzałam na czytaniu mądrych książek, pracy nad sobą, medytacji, spacerach, terapiach na które pożyczałam pieniądze, kłótniach z rodzicami którzy mnie nie rozumie i próbie okiełznania tego co dzieje się z moja głową. Wtedy byłam już w procesie rozwoju osobistego, czegoś co uratowało mi życie, dało mi życie. Książki, szkolenia, terapie, bioenergoterapię, sesje totalnej biologii.. Od tamtej pory koszmar coraz bardziej zamienia się w sen.

Choć to tylko 1% całej historii, chcę byś wiedziała, że wzrastamy w kryzysie, im większe dno (a ja musiałam w górę spojrzeć by to dno zobaczyć) tym paradoksalnie większa trampolina. Dziś po 3 latach od podjęcia decyzji, 2 lata po rozwodzie jestem kobietą o której wcześniej nie miałabym odwagi marzyć. 

Z bezrobotnej zostałam menadżerem z dochodem sięgającym kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie.

Z szarej myszki stałam się pewną siebie i swojej wartości, kochającą siebie kobietą. Ostatnio nawet mając gorszy dzień uświadomiłam sobie, że już nawet nie potrafię się nad sobą użalać, a jak mi się przytyje to patrzę w lustro puszczam do siebie oczko i mówię „ależ Ty wyglądasz apetycznie kochana”

Z zadowolonej nijakością, stałam się stawiającą coraz wyżej poprzeczkę, głodną życia kobietą.

Z etatu na działalność gospodarczą, co prawda jeszcze w korporacji, ale jedną nogą już całkiem na swoim biznesie.

Przesiadłam się z dwudziestoletniego opla, do dwuletniego mercedesa. 

Gdy wyjeżdżałam nim z salonu, płakałam – mówiłam „tato to już nie jest tylko auto, to symbol zmiany. Nic mnie już nie zatrzyma”.

Spełniam się w każdej roli, jako mama, jako partnerka, jako kobieta, jako przedsiębiorczyni, jako człowiek.

Wtedy umierałam. Po to by dziś umieć żyć. Tak prawdziwie żyć, doświadczać. W 3 lata osiągnęłam więcej niż przez całe swoje dotychczasowe życie, a wykorzystuję jakieś 30% swojego potencjału. Dziś łaknę wiedzy, mam wielkie plany, ambicje, ale co najpiękniejsze. Kocham życie. Ale życie nie jako przymiotnik. Kocham życie jako czasownik, jako doświadczanie, jako upajanie się tym co mam, co mnie otacza.

Chcę Ci powiedzieć kochana, żebyś ufała sobie, jeżeli coś Ci nie gra, a wszyscy mówią, że oszalałaś – posłuchaj siebie. 

Miej odwagę o siebie zawalczyć. 

Wiem, że ból emocjonalny potrafi przedzierać się przez całe ciało, wnikać w każda jego część. Wiem co czujesz, jak emocje rozdzierają Cię na miliony kawałków, a Ty odchodzisz od zmysłów i czujesz, że tracisz rozum. Ja wiem jak to jest. Też to czułam!

Ale zapamiętaj, że kryzys to wrota do lepszego jutra. Że gdy czegoś pragniesz, nawet nieświadomie to los Ci to da, ale z reguły najpiękniejsze prezenty przychodzą w najbrzydszych opakowaniach.

Ja taki dostałam. Niesamowity prezent, w strasznym opakowaniu. Myślałam, że nigdy nie stawię temu czoła, dziś wiem że jestem NIEZNISZCZALNA.

Mój hymn to refren piosenki:

I’m unstoppable
I’m a Porsche with no brakes
I’m invincible
Yeah, I win every single game
I’m so powerful
I don’t need batteries to play
I’m so confident
Yeah, I’m unstoppable today

Ty również. Musisz tylko zrobić pierwszy krok.

Zaloguj się, aby oddać głos na tę historię

2 komentarze. Zostaw komentarz

  • Avatar
    emilia.polanska
    22 lutego 2023 04:45

    Brawo Kobieto ! Przeżyłam bardzo podobną historię i też dobrze pamiętam to uczucie rozdzierania na kawałki.

    Odpowiedz
  • Brawo, gratulacje za odwagę mimo wszystko, podobnie przeżyłam 27 lat z toksycznym mężem.
    Na szczęście dla mnie jestem rok po rozwodzie i planuję piękne życie.
    Dario wszystkiego co najlepsze🌞, dziękuję że nie jestem z tym sama

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.