Historia mojego życia zaczyna się jak tysiące na pozór zwykłych opowieści.
Przyszłam na świat w latach 80-tych, pojawiło się kolejne dziecko w rodzinie wielodzietnej.
Klimat bloków z wielkiej płyty, zabawy na trzepakach na pewno są każdemu dobrze znane, mnie również.
Jako najmłodsza z całego rodzeństwa, miałam zarówno dużo przywilejów i tyle samo niedogodności. Mimo, że rodzice pracowali to nie mogli dać swojej gromadce tego co inni.
Często z błyskiem oka spoglądałam na koleżanki, które chwaliły się nowymi sukienkami lub zabawkami. Ja, nosiłam rzeczy i bawiłam się zabawkami po starszym rodzeństwie.
Od szkoły średniej marzyłam, aby stać się osobą samodzielną i zaradną.
Jako dziecko swoją przedsiębiorczość rozumiałam jako zakup najtańszej musztardy w mieście, heh…głowę miałam pełną pomysłów, a czekały na mnie kolejne wyzwania…
W szkole średniej zostałam współorganizatorem Dnia Wagarowicza, hmm trudne zadanie. Dlaczego? Jak sama nazwa sugeruje, jak sprowadzić uczniów do szkoły, jeżeli można wagarować. To ja z koleżankami szukałam sponsorów na kiełbaski i fanty. Udało się, jako zespół zorganizowaliśmy gry i zabawy, kiełbaski oraz nagrody.
Byłam z siebie dumna i z całego zespołu. Ja, taka spokojna, skromna, empatyczna…
I zupełnie nie wiem czemu przytrafiały mi się różne, dziwne rzeczy, przecież byłam taka dobra, taka miła.
A więc pewnego dnia na lekcji (pamiętam jej nazwisko dokładnie p. Domagalska), nauczycielka pytała nas jaki zawód chcielibyśmy wykonywać. Ja z radością opowiedziałam o swoich marzeniach, o rozwoju, o zarządzaniu.
Pamiętam reakcję nauczycielki, która obśmiała mnie odpowiadając ty i firma, ty chyba ulice zamiatać. Zgasiła mój uśmiech, pozbawiła motywacji i zabrała wiarę we własne możliwości, wyzwoliła we mnie poczucie niższości.
Na szczęście tylko chwilowo, nie poddałam się.
Te poniżające słowa miałam z tyłu głowy, ale ważniejsze były słowa mamy, która opowiadała mi, że warto wierzyć w ludzi i tłumaczyła, że ciężką pracą możesz w życiu wiele zdziałać.